Pierzasty koniec strzały czyli Brzechwa

Nie ma chyba w Polsce dziecka, które nie znałoby „Kaczki dziwaczki” albo nie słyszało o Panu Kleksie. Nie mogę wymienić wszystkich tytułów wierszy, z których większość znam na pamięć, ponieważ zajęło by to zbyt wiele miejsca. A wszystkie one wyszły spod pióra Jana Brzechwy. Sam Brzechwa zaś też jest wytworem fantazji poety. Bolesław Leśmian – wybitny liryk z kręgu poetów Skamandra – gdy zobaczył pierwsze wiersze swego młodszego kuzyna Jana, namówił chłopca, by pisał je pod pseudonimem. Dwóch Lesmanów dla miłośników poezji to nazbyt wiele. Podsunął też atrakcyjny pseudonim:  brzechwa czyli pierzaste zakończenie strzały. I tak narodził się Jan Brzechwa – niespełniony poeta liryczny i genialny twórca poezji dziecięcej.

Mój były redakcyjny kolega Mariusz Urbanek napisał (a Iskry wydały) kolejną biografię pisarza, który i za życia i po śmierci robi sporo zamieszania. Tom „Brzechwa nie dla dzieci” jest książką pełną anegdot, cytatów wierszy i piosenek, wspomnień, dzięki którym życie pisarza rzucone na tło jego czasów jawi się jak ekscytujący film. Trzeba przyznać, że i czasy były fascynujące. Życie Brzechwy zahaczyło bowiem o kilka jakże różnych epok. Zaczęło się bowiem w carskiej Rosji, biegło przez Kresy w dobie aż dwóch rewolucji, toczyło w Polsce odzyskującej niepodległość i tracącej ją pod niemiecką okupacją, by na koniec znów zobaczyć – choć w ograniczonej postaci – kraj bez którego pisarz nie wyobrażał sobie ani siebie, ani swoich wierszy.
Dla zachęty, bo warto sięgnąć po tę książkę, fragment, który – jak cała twórczość Brzechwy – wzruszył mnie i jednocześnie rozśmieszył. A bawi mnie ta anegdota z wojska tym bardziej, że znałem jednego z jej bohaterów. Generał Józef Kuropieska (w książce jest dopiero p[porucznikiem) był stałym gościem „Polityki” i przyjaźnił się z wieloma redaktorami.

„W 1932 roku Brzechwa, podoficer rezerwy z cenzusem, został wezwany na ćwiczenia wojskowe. Wśród kilkudziesięciu rezerwistów, którzy trafili do kompanii strzelców dowodzonej przez porucznika Józefa Kuropieskę, byli prawnicy o znanych nazwiskach, restauratorzy, kupcy, a nawet popularni aktorzy i pisarze. Zdarzali się pośród powołanych dyrektorzy banków, redaktorzy naczelni gazet, słynni piłkarze i uczeni, a nawet wysocy ministerialni urzędnicy. Ćwiczenia były dla nich tyleż okazją do odświeżenia wiedzy wojskowej, co odpoczynku od codziennych zajęć i… rodziny.
Szef kompanii dość szybko zameldował Kuropiesce, że wieczorem, kiedy rezerwiści zostają w koszarach sami, uprzyjemniają sobie trudy żołnierskiego życia libacjami, a tym, który dostarcza alkohol, jest sierżant Brzechwa. Przywozi wódkę własnym samochodem, wracając z przepustki. Dowódca nie mógł nie zareagować. Co prawda znał Brzechwę wcześniej, bywali razem w tym samym kawiarnianym towarzystwie, ale nie wynikało z tego wiele więcej ponad przypadkową wymianę zdań. Wezwał winowajcę i oświadczył, że następstwem każdej kolejnej informacji o piciu w koszarach będą wielokilometrowe nocne marsze połączone z ćwiczeniami. „O żadnych „nocnych szmerach” już mi więcej nie meldowano” – wspominał Kuropieska. Ale zapamiętał Brzechwę bardzo dobrze. Świetny piechur, wytrzymały podczas ćwiczeń i marszów, a przy tym pogodny i koleżeński, wspominał. Szkolenie uwieńczył awansem na starszego sierżanta.
Tradycyjnie na koniec wielotygodniowych ćwiczeń odbywał się wyprawiany przez rezerwistów bankiet. Brzechwa zaprosił przyjaciół z kabaretu: Tolę Mankiewiczównę, Michała Znicza i Stanisława Łapińskiego; przyjechali na własny koszt i zaśpiewali dla wojska. A znajomość świeżo upieczonego starszego sierżanta z Kuropieską rozkwitła. Kilka tygodni później zaprosił porucznika do Morskiego Oka, żeby posłuchał, jak piękna Dora Kalinówna w uniformie Przysposobienia Wojskowego Kobiet recytuje wiersz Brzechwy Pewukaczka. Kuropieska bywał także w domu nowego przyjaciela, gdzie poznał wielu sławnych wtedy ludzi, m.in. Brunona Winawera, fizyka, felietonistę i komediopisarza, który przychodził do poety na brydża.”

Drugi fragment, w którym niebagatelną role odgrywa torcik mocca, jest  bardziej wzruszający:
„Dożywiał się (Brzechwa) słodyczami, ale nie przynosiło to żadnych efektów. Chudł dalej. Któregoś dnia, gdy kupował w cukierni torcik mocca, podeszło do niego dwóch mężczyzn w cywilu. Zabrali go do siedziby gestapo w Alei Szucha i oskarżyli, że jest Żydem. Brzechwa miał odpowiedzieć, że mylą się, ale jeśli chcą go rozstrzelać, mogą to zrobić, bo jemu już i tak nie zależy na życiu.
– Czemu? – chcieli wiedzieć Niemcy.
– Kobieta, którą kocham, nie chce się ze mną połączyć, a życie bez niej nie ma dla mnie wartości – odparł.
Odpowiedź była tak absurdalna, że trudno było ją wziąć poważnie. Niemcy ryknęli śmiechem i wyrzucili go za drzwi. Był już na dziedzińcu, przy budce wartownika, gdy przypomniał sobie, że przecież w pokoju, w którym był przesłuchiwany, został torcik. Wrócił, zastukał, przeprosił i zabrał zgubę. Niemcy byli tak zaskoczeni niewiarygodną bezczelnością tego, co zrobił, że nie oponowali.”

Resztę przeczytajcie sobie sami. A ci, którzy czytali „Kisiela”, „Waldorffa”, „Broniewskiego”, „Wieniawę” czy „Tyrmanda” wiedzą, że Mariusz Urbanek jest wybitnym autorem poruszających biografii.