Wietnamczyków żal!

Przeczytałem w gazecie tekst o Wietnamczykach, którzy po spędzeniu w Polsce czasem i 20 lat oraz zdobyciu obywatelstwa, wyjeżdżają, bo nie radzą sobie z nową sytuacją gospodarczą. Okazało się, że nadmierna konkurencja, a Wietnamczycy wyspecjalizowali się tylko w handlu odzieżą i gastronomii, robiona zresztą przez ich własnych ziomków, jest dla nich przeszkodą nie do pokonania. Nie potrafią i nie chcą się przekwalifikowywać. Wola więc zlikwidować interes i wrócić do Wietnamu.

W ich miejsce przychodzą Chińczycy, którzy są bardziej mobilni i potrafiący zmieniać branże.
Ten tekst wyjaśnił mi przyczyny zniknięcia z ulic Warszawy paru szyldów małych azjatyckich lokalików, do których czasem chętnie wpadałem. Zwłaszcza na ostre zupki z kawałkami kaczki czy kurczaka i ryżowym lub sojowym makaronem. Niektórych właścicieli znałem i zamieniałem po parę zdań. Widywałem też ich dzieci, które po polsku świetnie mówiły, bo chodziły do polskich szkół, gdzie zazwyczaj były prymusami. I co teraz z nimi będzie? Jak przeżyją powrót do nieznanej im ojczyzny rodziców? Czy znajomość Polski i języka polskiego przyda się im w nowych warunkach?

Mam nadzieję, że tak. Zrobią karierę własnie dzięki temu, że zostawiają tu znajomych, może nawet przyjaciół i polskie kontakty.

To wszystko przypomniało mi, że przed laty ( w końcowym okresie PRL) właśnie wietnamskie budki i maleńkie lokaliki przywiozły do Polski powiew egzotyki i całkiem nieznanego świata. Dania wietnamskie szybko zdobyły uznanie i sympatię mieszkańców Warszawy. Krakowa, Gdańska, Katowic i pozwoliły Polakom – jakże konserwatywnym w sprawach kuchni i stołu – powoli otworzyć się na obce smaki.
Dopiero w parę lat po wietnamskiej inwazji na nasze żołądki zaczęła się ofensywa włoska (dziś włoskich knajpek jest między Odrą a Wisłą jest najwięcej) a po niej – znacznie słabsza fala – hiszpańska, francuska, bałkańska.

Mam nadzieję, że jednak najlepsi i najbardziej przedsiębiorczy restauratorzy wietnamscy zostaną. I nie będę musiał na sajgonki czy zupę z kaczki jeździć do Berlina. Bo jeśli już podróżować, to wolałbym dalej czyli do samych źródeł wietnamskiej sztuki kulinanrnej.

Krewetki w sosie karmelowym
50 da g średnich surowych krewetek, 6 cebulek dymek,1 łyżka oleju,3 drobno posiekane ząbki czosnku, 2 łyżki sosu karmelowego, 1 łyżka sosu rybnego,1 łyżka soku z limety,1 łyżka drobnego brązowego cukru,
1/2 łyżeczki soli,1/4 czerwonej papryki pokrojonej w paseczki

1 . Usunąć łebki krewetek, a igłą żyłki, zostawiając nienaruszone ogonki, skorupki i odnóża. Opłukać krewetki pod bieżącą wodą i osuszyć na papierowym ręczniku.
2. Drobno posiekać połowę cebulek. Pokroić resztę na kawałki po 4 cm a następnie  pokroić kawałki na cienkie paski.
3. Rozgrzać olej na patelni o grubym dnie; dodać czosnek, posiekaną cebulkę i krewetki; smażyć na średnim ogniu ok. 3 minuty, mieszając krewetki, aż skorupki zróżowieją.
4. Skropić sosem karmelowym i sosem rybnym; smażyć minutę. Dodać sok z limety, cukier, sól i pozostałą cebulkę. Dobrze wymieszać i zaraz podawać, przybrawszy czerwoną papryką.
Sos karmelowy: W małym rondlu połączyć 4 łyżki cukru z 3 łyżkami wody. Mieszać na małym ogniu, nie zagotowując, aż cukier się rozpuści. Zagotować syrop, zmniejszyć ogień i gotować na małym ogniu około 5 minut, aż syrop stanie się ciemnozłoty. Uważać, by się nie przypalił. Zdjąć rondel z ognia i dodać 4 łyżki wody – będzie trzaskać i skwierczeć, a karmel utworzy twarde grudki. Postawić rondel z powrotem na ogniu i gotować mieszając, aż grudki znowu się rozpuszczą.
Sos można przechowywać w lodówce do 1 tygodnia.