Wielkie żarcie w RPA

W często tu przywoływanym magazynie winiarskim „Czas Wina” sporo miejsca poświęcono winnicom w RPA. A nie samym przecież winem człek żyje więc i o jedzeniu można tam sporo poczytać. I właśnie o jedzeniu tak pisze Wojciech Gogoliński:

„Jedzenie w Swartlandzie może zawrócić w głowie. Je się bardzo skromnie, bo jednak Afrykanerzy to bardzo specyficzny gatunek ludzki. Surowe holenderskie pochodzenie sprawia, że tu, na prowincji, mimo oczywistego bogactwa ludzie żyją skromnie. Dominuje złota zasada – po co mam coś wyrzucać, skoro się nie zepsuło i dobrze służy?
W jednym z najbogatszych domów w Riebeek Kasteel zobaczyłem kuchnię i salon wyposażony w stylu – powiedzmy- lat 60. Pewnie gdzie indziej dawno by go przebudowano co najmniej ze dwa razy, ale skoro nic się nie zepsuło, nie poobijało – to po co? Skromność jest tu złotą dewizą, i to nie tylko w mowie, ale i w czynach.
Je się zatem skromnie, ale niezwykle smacznie – holenderskie korzenie wyraźnie przemieszały się z tym, co może dać nowa ojczyzna.
Znienawidzone przeze mnie potwornie, niesmaczne, wręcz paskudne podeszwożarcie znane mi świetnie i aż do bólu z Ameryki Południowej tutaj ma całkiem inny wymiar. Niby je się płaty mięsa i kiełbasy z rusztu stojącego w ogrodzie lub na tarasie, ale w zupełnie innym stylu. I wcale nie chodzi o to, że są to inne mięsa z nieznanych mi antylop i guźców, bo je się też wieprzowinę i wołowinę. Chodzi o smak.
Nie tylko nie cieknie nam krew po brodzie, ale przede wszystkim każda porcja jest wspaniale oziołowana i wyśmienicie doprawiona. Mięsa zaś najczęściej są wcześniej marynowane w różnych zalewach, a nie wycięte z tyłka pięć minut wcześniej żywego jeszcze wolu. Mięso przyjemnie chrupie, a kiełbaski są soczyste i pachnące. W dodatku podaje się do tego gotowane lub pieczone ziemniaki! I na tym nie koniec! Dostaje się też masę ciepłych szparagów i różnych fasolek, sałatek oraz wiele innych dodatków. Pomidory na sałacie pachną zaś zupełnie jak zbierane pod niebem Italii.
W małych restauracyjkach na lunch podają dużo hamburgerów i różnych innych burgerów. Ale jeśli zwrócimy uwagę na sposób ich przyrządzania, są to rarytasy, które rzadko można spotkać w najlepszych restauracjach kalifornijskich. Rozmiar porcji takiego dania też nie jest bez znaczenia. W Swartlandzie, choć jada się „skromnie”, porcje są bycze – przeważnie wielkości równej powierzchni co najmniej Luksemburga.
Owa skromność kuchni bynajmniej nie świadczy zatem o jej mizerii. Królem wszystkich dań są potrawy jednogarnkowe – rzecz, dla której w ogóle warto żyć. Wymogi ciągłej ciężkiej pracy w polu mężczyzn i całodzienne zajmowanie się przez kobiety obsługą rodzinnego biura oraz opieką nad dziećmi sprawiają, że nikt nie ma czasu, by spędzać w kuchni wiele godzin na przyrządzaniu rodzinnych obiadów czy kolacji. Dlatego zanim każdy zajmie się swoimi obowiązkami, rano wstawia się do piekarnik  na wolny ogień duże naczynia ceramiczne, a do nich wszystko, co na obiad. To co z tego wychodzi po kilku godzinach, może zniewolić przybysza na zawsze, bo czegoś takiego nie dostaniemy w najlepszej nawet restauracji w Kapsztadzie. Nie ma po prostu technicznej możliwości, by w jakimkolwiek lokalu przyrządzić podobną potrawę.
(…)
W Swartlandzie niestety mało jada się zup, za to w domach – co bardzo ważne dla piszącego te słowa – nie podaje się ryb. Choć – rzecz jasna – w okolicznych restauracjach i jednego, i drugiego jest pod dostatkiem. Także ślimaków, jeśli kto jest w stanie to zjeść… Niestety, raz w Paarl musiałem na to patrzeć.”

No i te kilka zdań wprawiło mnie najpierw w zdumienie a potem oburzenie. Jak smakosz i znawca win może tak się wyrażać o ślimakach. Ale przypomniałem też sobie co Wojciech Gogoliński napisał wcześniej o mięsie podawanym w Ameryce Południowej i zrozumiałem, że musiał on jadać w najpodlejszych garkuchniach. Albo nawet w fast foodach. Bo, co jak co, ale mięso w Argentynie, Chile czy Urugwaju podawane jest znakomicie. I w Brazylii też!