Co komu smakuje?!

 

Wczorajsza dyskusja o tym co i kto się komu podoba oraz co i jak smakuje nasunął mi się pomysł na dzisiejszy tekst ( a właściwie tekścik, bo to mała rzecz choć problem duży).

Parę razy zdarzało mi się podejmować cudzoziemców polskimi przysmakami (bigos, kiszone ogórki, zsiadłe mleko), które wywierały na nich piorunujące wrażenie ale nie takie na jakie liczyłem. Po prostu odmawiali (czasem ze wstrętem) jedzenia dań uważanych nad Wisłą za przepyszne. Na ogół nie rozumiemy tego wstrętu. Przecież nasze to znaczy pyszne!

Gdy zacząłem więcej podróżować po świecie sam wielokrotnie spotykałem potrawy, na które reagowałem (zwłaszcza w pierwszym odruchu) niechętnie. Nigdy jednak nie odmawiałem ich zjedzenia i często zdarzało się, że prosiłem o dokładkę. Nieznana potrawa stawała się moją ulubioną po bliższym z nią poznaniu.

W dalekiej Azji, w Tajlandii, na Filipinach, podawana jest przekąska o dziwnie brzmiącej nazwie balut. To kacze jajko odebrane przyszłej matce po kilkunastu dniach wysiadywania, gdy pisklę jest już ukształtowane i ma nawet wyrastające upierzenie, ugotowane we wrzątku i podawane jako przysmak. Najpierw wypija się płyn zapełniający skorupkę a potem zjada całą resztę niedoszłej kaczuszki. Próbowałem. Polubiłem bardzo. Innym szokującym wydawało by się daniem są wędzone wielkie dżdżownice, albo pieczona świnka morska szczerząca zęby do konsumenta, a także smażone mrówki, szarańcza bądź tłuste pędraki. I wówczas gdy myślimy ze wstrętem o potrawie podanej nam w najlepszej wierze przez goszczących nas gospodarzy z egzotycznych krain, pomyślmy o naszych przysmakach, które wzbudziłyby dreszcz obrzydzenia gdyby znalazły się na ich talerzu.