Przypadek rządzi światem ( winem także)

Północne Włochy to wielki teren. Mieści się tu kilka regionów: Piemont i sąsiadująca z nim od południa Liguria, Górna Adyga nosząca też drugie imię czyli Południowy Tyrol, Lombardia, Veneto. Każdy z tych regionów ma swoje sztandarowe wino. Któż nie słyszał o piemonckim Barolo czy tyrolskim Lagrein, albo    lombardzkim szampanie czyli Franciacorta. Prawdziwą dumą Valpolicelli, rozległej krainy między Padem a Przedalpiem jest Amarone. Jego powstanie to dzieło przypadku. Dawno dawno temu jeden z winiarzy, produkując słodkie recioto, które robi się  z podsuszonych gron, przez zapomnienie pozostawił je w beczce. Czekając aż gospodarzowi wróci pamięć wino fermentowało, no i  cały cukier przemienił się w alkohol. Tak powstało niezwykłe  wino całkowicie wytrawne lecz mające też pozór słodyczy. I tym właśnie oszukańczym charakterem Amarone mnie skusiło . Pierwszy łyk Amarone della Valpolicella wydaje się bowiem nieodparcie słodki. Ale gdy wino pokona już przełyk i przechylam kieliszek po raz drugi zaczynam odczuwać jego moc i wytrawność.   Mocne, skoncentrowane i aromatyczne stało się nagrodą dla nieuważnego winiarza. Tyle legendy.

Amarone produkuje się z podsuszonych winogron. Zebrane kiście są suszone od 60 do 120 dni, następnie tłoczone. Zaraz po pierwszej fermentacji wino zlewa się znad osadu do beczek, gdzie przechodzi fermentację wtórną, a potem w beczkach dojrzewa bardzo długo – aż do sześciu lat. Tak produkowane wino ma też niemałą cenę. Ubytek w portfelu rekompensuje jego jakość – amarone jest przedstawiane wraz z brunello i supertoskanami jako wizytówka włoskiego winiarstwa. I całkiem słusznie. Choć ja ostatnio coraz częściej sięgam po butelki z południa. Zwłaszcza po primitivo.