Zasługi wileńskich domów publicznych w dziele popularyzacji herbaty

W Rosji znano ją od XVI wieku. Podobnie w Anglii, Holandii i Francji. W naszym kraju wprawdzie tu i ówdzie zdarzały się już herbaciane wieczorki ale do powszechnego picia herbaty było jeszcze daleko.
Wiele lat, jak powiedzieliśmy , musiało upłynąć  nim napój, obecny już w większości salonów Europy, dotarł nad Wisłę. I tu początkowo  traktowany był jako lekarstwo a czasem (jak twierdził cytowany wyżej botanik w sutannie ksiądz Kluk) wręcz trucizna.

Wstyd przyznać, ale do spopularyzowania herbaty przyczyniły się znacznie wileńskie lupanary. W 1754 roku, gdy przez stolicę Litwy przetaczały się rosyjskie oddziały maszerujące do Prus w związku z tzw. wojna siedmioletnią, w zamtuzach odwiedzanych przez Rosjan obowiązkowo pojawiła się herbata, która wówczas  już była napojem używanym w cesarstwie  powszechnie.  Tą drogą, przez siedliska rozpusty, za pośrednictwem bywających tam,  podobno licznie,  artystów  herbata zaczęła przenikać i do przyzwoitych domów. A w sto lat później,  gdy  dzięki księżnej Bedford (znów anglofilskie  skłonności Polaków przyczyniły się do przeniesienia nowej mody nad Wisłę), która wprowadziła obyczaj podwieczorków czyli spotkań towarzyskich przy obowiązkowej herbacie, cieście i kanapkach, napój ten bez reszty opanował polskie stoły. I te arystokratyczne, i mieszczańskie, i artystyczne. I tak trwa owa moda do dziś. Tyle tylko, że nie w agencjach towarzyskich, które są dokładnymi odpowiednikami wileńskich lupanarów. Ale co tu i teraz się w nich pija to ja nie wiem!