Mój korkociąg z Laguiole

 Przeglądając ostatnio tomisko „Kulinaria francuskie” trafiłem na rozdział ze zdjęciami, które mi przpomniały wyprawę do muzeum noży i korkociągów. To była piękna wycieczka do Laguiole. Od tej pory minęły lata a ja wciąż mam kupiony tam korkociąg i uważam go za ósmy cud świata. Innego poprostu nie chcę. Mimo, że taki prosty, zwyczajny. Ale historia kuźni, w której go wytoczono jest bardzo ciekawa.

Każdy szanujący się Francuz ma na pewno jakiś nożyk z Laguiole, tego niewielkiego miasteczka na północy Aveyron. Na początku XIX w. tutejsi kowale wykonywali proste noże, które służyły chłopom i pasterzom z Aubrac do codziennych prac. Wzorowane one były na wyrobach baskijskich z Nawarry i miejscowego sztyletu. Z rogu bydła z Aubrac toczono rękojeść. Na samym końcu ostrza mocowano szpikulec.

 W 1829 roku Pierre Jean Calmels jako pierwszy zajął się handlem nożami.

Dziś tylko niewielka część noży pochodzi z miasteczka w Aubrac, większość wyrabia się gdzie indziej. Noże z Laguiole zawdzięczają swoje powodzenie praprawnuczkom pierwszego sprzedawcy – Calmelsa. One bowiem  przejęły rodzinny interes. Powstała też firma „Le Couteau de Laguiole”, której właściciele uczyli się tajników rzemiosła w północnej Francji. W 1987 roku pojawiła się pierwsza kuźnia z prawdziwego zdarzenia – „Forge de Laguiole”. Dziewięćdziesięciu rzemieślników w tej małej fabryce produkuje 200 000 noży rocznie. Od początku do końca jest to ręczna robota i na tym własnie polega różnica między tutejszymi nożami, a ich licznymi kuzynami.

W „Forge de Laguiole” noże są kute, wykrawane, hartowane, szlifowane i polerowane. Do wyrobu ostrzy używa się wysokogatunkowej stali, a każdy z noży jest rękodziełem. Na wykonanie najprostszego modelu potrzeba półtorej  godziny,  ale nad bardziej skomplikowanymi pracuje się co najmniej kilka dni.
Znakiem rozpoznawczym noża z Laguiole jest – oprócz nazwy wybitej na klindze – stalowy łącznik ostrza i rękojeści.

Wszystkie te pochwały potwierdzam. A wyprawę tę wspominam z takim sentymentem ponieważ po drodze odwiedzilismy też pieczary, w których dojrzewa najpyszniejszy ser pleśniowy – roquefort.