Bal nad bale

 Żeby była jasność to przypomnę, że na bale nie chodzę już od paru dziesięcioleci. Przed laty chodziłem. Ale mi przeszło. Z różnych przyczyn. Np. z takiej, że na wielkim balu bywają ludzie, którzy mnie nie bawią a wprost przeciwnie – irytują. Jedzenia na ogół bywa nienajlepsze, a trunki zupełnie nie dla mnie. I czasem tylko przypomina mi się wydarzenie z ostatniego mojego Sylwestra, który odbywał się na Wydziale Architektury Politechniki Warszawskiej i  gdzie byłem widzem niezwykłej sceny: zakochana para, figlująca za grubą kotarą ale  za to na wierzchu fortepianu, stoczyła się na dół, wprost pod nogi roztańczonych  par. Takiej sceny mógłby pozazdrościć każdy reżyser filmowy. Po tym incydencie zrozumiałem, że nic atrakcyjniejszego i zabawniejszego już mnie nie może zaskoczyć na żadnym balu. Przestałem więc bywać.

Sylwester we dwoje i z krótką wizytą pary najbliższych przyjaciół, ma same zalety. Jedyne niespodzianki jakie mogą się zdarzyć bywają na stole czyli na półmiskach i talerzach. Są w dodatku bardzo smaczne. Bywają oczywiście i stałe punkty tego smakowitego programu.

Muzyka też jest tylko taka jaką lubimy. Ze światem mamy łączność telefoniczną. I nawet jeśli zdarzy się telefon bełkotliwy czy wręcz napastliwy, to każdy aparat ma  guziczek, którym można przerwać taki tok.

Zachęcając do naśladownictwa wiem, że wiele osób ma zupełnie inny gust i lubi zabawy w tłoku. Proszę bardzo!

Wszystkim zaś Przyjaciołom Blogowym życzę smacznego Nowego Roku.
Zapraszam też jutro, bo choć to dzień oznaczony w kalendarzu czerwoną kartką, to jednak piątek. A w piątki zawsze bywają nowe wpisy „Gotuj się!”. Jutro (a właściwie jeszcze dzisiaj) wpis szczególny.

Balujcie wesoło jak i my będziemy balować!

Na koniec po raz kolejny pokażę zdjęcie mojej greckiej Babci Eufrozyny wybierającej się z Dziadkiem na bal do Resursy Obywatelskiej (chyba) w roku 1926. Tak się chodziło na bale: