Byłem w Raju…

… a było to niedaleko. Zaledwie trzydzieści parę kilometrów. I też na skraju mojej Puszczy Białej. Raj nazywa się Długosiodło. To bardzo piękna wieś. I z pieknymi tradycjami artystycznymi. Tu ma miejsce plener malarsko-rzeźbiarski zatytułowany „Artystyczne Ogrody Edenu”. Poznać zaś, że człowiek trafił do malarskiego Raju bardzo łatwo. Na ścianach niektórych domów są tego widome ślady – kolorowe kwiaty i inne piękne malowidła. Tu i ówdzie rzeźby. A na niedzielnym jarmarku wszystkie okoliczne płoty obwieszone pracami malarzy: pejzaże, portrety, obrazki malowane na szkle, ceramika, fotografie.

Jarmark, który odbywa się chyba kilka razy w sezonie letnim, usytuowany jest na wielkim placu. Dookoła rozstawione są kramy, w których rezydują przedstawiciele wielu sąsiadujących z Długosiodłem gmin. Można tu kupić chleby z formy, wyroby wędliniarskie, miód, świece z wosku pszczelego, ciasteczka, koszyki wiklinowe niezwykłej urody i dziesiątki innych produktów.

Mnie szczególnie zainteresowały fafernuchy. Po pierwsze – stały na ladzie stoiska mojej gminy Zatory; po drugie – wygladały jak włoskie ciasteczka zwane cantucci; po trzecie – z objaśnienia dowiedziałem się, że to ciasteczka z soli, mąki i pieprzu i wody przyrządzane na ogół przed Sylwestrem i służące do gry zwanej „Cetno i licho”. Na czym ta gra polega jeszcze nie wiem ale słone i pieprzne ciasteczka nie przypadają w niej w nagrodę zwycięzcy lecz przegranemu. I to on musi je zjadać. Widać za karę.

Zupełnie nie za karę natomiast wcina się wędliny – zwłaszcza czosnkowe kiełbasy – kupione na jarmarku, a także różnego rodzaju miody.

W drodze powrotnej z Długosiodła kupiliśmy sporą kobiałkę kurek i dwie kobiałki podgrzybków. U nas ich jeszcze nie ma. Widać co raj to raj.