Kto jest prawdziwym przyjacielem człowieka?

Pies? A może kot? A może jeszcze jakieś inne stworzenie? Co o tym problemie mówi nauka. Zajrzyjmy do pracy etnologa i antropologa kultury profesor Anny Zadrożyńskiej:
 
 „Zwierzęta dla człowieka reprezentowały świat pełen magicznych i symbolicznych możliwości. Wyobrażenia z nim związane, być może tkwiące nawet w wierzeniach na długo wyprzedzających chrześcijaństwo, w Polsce zachowały się dość dobrze. Oczywiste, wrażliwość i fantazja naszych dziadów musiały dość żywo reagować, zwłaszcza na zwierzęta dziko żyjące. Były nieuchwytne, tajemnicze, więc ekscytujące. Zmuszały do domysłów, budziły nieoczekiwane skojarzenia. Uznano więc ich przynależność do zaświatów. Tę sytuację zapewne zmieniło chrześcijaństwo. Są w polskim piśmiennictwie i obyczajach ślady świadczące, że niegdyś, przed wielu wiekami, nasi przodkowie traktowali zwierzęta jak istoty niemal sobie równe, a niekiedy nawet doskonalsze. Przypisywano im nadprzyrodzone rodowody, raz sympatyczne i przyjazne, kiedy indziej złowrogie, złowieszcze, tragiczne. Tak na przykład opowiadano o bocianach, niedźwiedziach czy koniach, które były wcieleniami ludzi krzywdzonych na tym świecie. Te więc zwierzęta traktowano z respektem, z szacunkiem, z sympatią. To jednak wcale się nie przyczyniało do tego, aby na co dzień traktować je po ludzku – wieczorne opowieści przy piecu, zapustne maszkary symbolizujące gości z zaświatów, świąteczne wyjaśnienia wszechświata to nie była codzienność, wymagająca polowań, pracy, wysiłku. Trzeba jednak dodać, że bociany rzadko kiedy zabijano, więcej – było to zabronione zwyczajowym prawem rolników. Oczekiwano ich wiosennych przylotów, witano je z nadzieją i radością. Podobnie traktowano skowronki i jaskółki, przypisując im wieszcze i prorocze właściwości. Skowronki zwiastowały zbliżającą się wiosnę, jaskółki wróżyły szczęście i powodzenie temu, kto pierwszy zobaczył je przylatujące. Te ptaki chyba dlatego odgrywają niemałą rolę w rytuałach powitania wiosny.

Natomiast z kukułką sprawa była bardziej skomplikowana. Budziła ona w ludziach lekki niepokój. Sądzono, że jakaś moc łączy ją z zaświatami. Gdy kukała, wierzono, że wróży lata życia i dostatek. Ale w środkowej Polsce mówiono, że właśnie to kukanie zapowiada nadchodzącą śmierć, bo ptaszysko „jak żałobnica kukaniem zawodzi”.

Całkiem złowieszcze okazywały się ptaki nocne. Sowy, puchacze i puszczyki kryły się w mrokach nocy, dając o sobie znać tylko pohukiwaniem. Nic dziwnego, że uznano je za forpoczty zaświatów i wierzono, że zawsze gdy się odzywają, zapowiadają śmierć, a przynajmniej jakieś nieszczęście. Jeżeli jednak wychwytywano w tym sowim hukaniu nutę radośniejszą, powiadano, że gdzieś w pobliżu albo w rodzinie narodzi się dziecko. Ich więc wieszcze możliwości wielokrotnie wykorzystywano tam, gdzie przewidywania rodzinne mogły okazać się cenne.

Zwierzęta domowe miały inną niż dzikie rangę w tradycyjnym świecie naszych przodków. Na co dzień należały one do tego samego świata co ludzie. Podlegały władzy swych właścicieli, nierzadko przez nich nękane, wykorzystywane i nie najlepiej karmione. Ale od „wielkiego dzwonu”, gdy niezwykły czas odświętności dawał znać o sobie, sytuacja ulegała radykalnej przemianie. To właśnie pies, koń i bydło stawały się przedmiotem gospodarskiej troski, bo nagle przypominano sobie, że koń i domowe bydło silnie wiążą się ze słońcem, a pies ma bliskie koneksje ze światem podziemnym. A więc nic nie stało na przeszkodzie, gdy tylko nadarzała się po temu sposobność, by zwierzęta mogły człowiekowi wyznać to, o czym nie miał pojęcia. Wtedy przecież ich kontakty z zaświatami nabierały niebywałej intensywności. W ich związane z nimi przepowiednie wierzono w czas bożonarodzeniowej nocy, w czas wesela, w noc świętojańską.

Koza w tym zgromadzeniu domowych bydlątek zajmowała miejsce poślednie jako zwierzę marne, choć wielce użyteczne. Ale jako symbol była nie do pokonania. Była tak żywotna i niewybredna, że wśród świątecznych maszkar zawsze ją prezentowano, gdy życzono sobie i innym zdrowia i długowieczności. Natomiast kozioł nie miał już tak przyjaznych notowań. Bywało przecież, że właśnie w jego postaci pojawiał się diabeł, zwłaszcza podczas zjazdów czarownic w noc świętojańską.” 

 

Fot. Stanisław Ciok

No i wyszło szydło z worka. Najlepszym przyjacielem człowieka jest koza. Ja też tak uważam i mlaszczę z zachwytu gdy jem na śniadanie kozi ser. O innych daniach nie wspomnę, bo nie wypada przy tak milej (dla kozy) okazji.