Balujemy? Balujemy!

Na powyższe pytanie odpowiadam twierdząco. Popatrzmy więc co może nas czekać. Sięgam zaś po sprawdzone wzorce przytoczone przez Elżbietę Kowecką w książce „W salonie i w kuchni” wydaną ćwierć wieku temu przez PIW.

fot. East News

„Bywało więc, że na bal zjeżdżało 300 – 400 osób i dla nikogo nie było to „zaskoczeniem.” Bale wydawano zresztą także „tak sobie”, by tylko mieć okazję do zabawy.

A przecież przygotowanie dużego balu wymagało nie lada jakich starań i zabiegów, by zacząć od samego pomieszczenia. Nawet w tych pałacach, które miały pyszne sale balowe, projektowane przez najlepszych w kraju architektów, ozdabiane przez cieszących się renomą malarzy i sztukatorów, przed balem przygotowywano specjalne dekoracje z kwietnych girland i festonów. W pierwszej ćwierci wieku lubowano się zwłaszcza w przybieraniu sal w draperie z białego perkalu czy muślinu, bardzo ozdobnie drapowane pod sufitem, a często spływające i wzdłuż ścian. Podtrzymywano je włóczniami, strzałami i tarczami, na których malowano emblematy lub umieszczano stosowne sentencje.
(…)

Pierwszą rzecz, o którą musiano zadbać w czasie urządzania dużych przyjęć, stanowiło odpowiednie oświetlenie. O ile w dni powszednie, gdy nie było gości nawet w zamożnych domach jedynym źródłem światła bywał często ogień płonący na kominku, o tyle sala balowa musiała aż jarzyć się od świateł. Zakupiono więc. 25 funtów świec woskowych i 3 paczki łojowych (te ostatnie zapewne do oświetlenia schodów, gdyż w salonach ich nie używano) i 20 lampionów. Prawdopodobnie  posługiwano  się   też   małymi  szklanymi  kagankami napełnionymi olejem lub łojem z knotami nasyconymi terpentyną, które ustawiano rzędem na gzymsie kominka, parapetach, konsolkach itp., a także dużymi lampami olejnymi. By rozmieścić wszystkie te świece nie starczało pałacowego sprzętu, toteż wypożyczano za opłatą w warszawskich magazynach kinkiety i świeczniki.

Rozesłano kilkaset zaproszeń. By je rozwieźć, trzeba było wynająć kilka kabrioletów i fiakrów oraz specjalnego pieszego posłańca. Należało również zadbać o odpowiednią ilość krzeseł potrzebnych dla pań odpoczywających między tańcami i dla tych starszych osób, które już nie tańczyły, a tylko przypatrywały się zabawie. Krzeseł takich dostarczył (tylko na ten wieczór) któryś z warszawskich tapicerów. Wypożyczył także parawany, te z kolei były niezbędne do urządzenia „buduaru dla dam”, a więc miejsca, gdzie panie mogły poprawić uczesanie i toaletę, co nieraz było konieczne, gdyż podczas tańców często obrywały się falbany i „garnirowania” sukien. W buduarze całą noc czuwało kilka zręcznych garderobianych i panien służących, czekały przygotowane igły, nici i szpilki. Henryk Stecki wspomina, że w czasie balu wydanego przez młodych ludzi, którzy w ten sposób rewanżowali się damom za liczne przyjęcia w ich domach, urządzono specjalny „gabinet”. Pomieszczenie to zostało ubrane kwiatami, ustawiono toaletę ze srebrnymi przyborami, wynajęto dwie garderobiane. Nie zapomniano też o przygotowaniu na wszelki wypadek 12 tuzinów białych rękawiczek i tyluż trzewiczków „różnej miary”.

Na bal u Potockich „fajansarz” wypożyczał naczynia stołowe, a także formy i „maszynki” do lodów, wynajmowano również sztućce i inne srebra, a nawet obrusy. Płacono również za kwiaty do ubrania sali: te doniczkowe ustawiano w skrzyniach oklejonych zielonym papierem, cięte zaś biegła kwiaciarka ułożyła w bukiety.

(…)

Z rachunków opiewających na zakup żywności niewiele niestety można wywnioskować, czym częstowano gości. Kupowano bowiem niemal tylko produkty na potrzeby cukiernika (jeśli nie liczyć musztardy i paru butelek ziołowego octu), a więc rodzynki, migdały, pistację, wanilię, różnego gatunku czekoladę i kawę, aromatyczne likiery i esencję z kwiatu pomarańczowego, którymi nasycano ciasta i kremy, egzotyczne łakocie jak „zaczarowany chleb” do wyrobu nugatów, czy ?brukselskie biszkopty”, ozdobny, różnokolorowy papier do zawijania cukierków domowej roboty, obficie wówczas rozdawanych na każdym balu (był zwyczaj, iż goście zabierali takie cukierki do domu i obdarowywali nimi rodzinę i znajomych), a także aż 100 funtów szarej soli. Ten ostatni zakup można sobie wytłumaczyć zajrzawszy do książki kucharskiej: duże ilości soli potrzebne są bowiem przy wyrobie lodów – by uzyskać niższą temperaturę, posypuje się solą lód, którym obkłada się puszkę ze słodką masą w czasie „kręcenia” jej w maszynce.

Kupiono też dwa worki węgli drzewnych potrzebnych zapewne do samowarów. Podczas balu podawano już wówczas nie tylko wina i chłodniki, ale i gorącą herbatę. W sumie wydatki „extra” na bal pochłonęły 1664 złp i 25 gr, a więc kwotę bardzo pokaźną, zważywszy że przeciętne wydatki Potockich na kuchnię, a także na utrzymanie licznego przecież dworu, wynosiły około 1000 złp miesięcznie. A nie jest to wcale cała „ekspensja” związana z balem, nie ma tu bowiem wyszczególnionych pozycji „kolacyjnych”.”

Uff! Nasz bal będzie znacznie mniej liczny, a co z tym się łączy mniej ekspensywny.