Whisky z colą? Ależ tak!

A cóż to za tytuł? I skąd takie pytanie. Przecież najczęściej się słyszy, iż whisky należy pić czystą, bo gdyby należało ją rozwodnić lub rozcieńczyć innym płynem to Szkoci, by to już dawno robili. A tymczasem…
Byłem na ekskluzywnej konferencji zorganizowanej przez firmę Johnnie Walker w warszawskim Hotelu Polonia Palace, podczas której ambasador marki, Szkot Ian Williams, zaprezentował złocisty płyn Johnnie Walker Blue Label King George V Edition. Od razu zastrzegam się – nie kupiłem a zapewne i Wy poskąpicie na to grosza. Butelka o pięknym kształcie i ukrywana w pudle wyściełanym atłasowym materiałem kosztuje 1800 zł. W dodatku jest to seria limitowana i na naszą pszenno-kartoflaną ojczyznę przypadło tylko 100 butelek. Będą one wystawione w pojedynczych egzemplarzach w delikatesach BOMI, Piotr i Paweł, Alma oraz w 20 luksusowych restauracjach. Dlaczego więc o tym piszę? Bo to (przynajmniej dla mnie) było bardzo ciekawe spotkanie. Ian Williams jest jednym z destylerów w głośnej szkockiej firmie. Zna się na tym co robi jak mało kto. Jest przy tym smakoszem whisky. No i Szkotem – co nie bagatelne w tej opowieści.

Otóż Ian, po przywitaniu wąskiej grupki dziennikarzy ( dziesięcioro) zastrzelił nas ( a przynajmniej mnie) stwierdzeniem, że lubi i pija whisky z wodą a także z coca-colą. Widząc zdumienie w moich oczach, a nawet wyraźne objawy szoku, rzekł: – Należy pić nasz trunek w sposób, który przynosi człowiekowi najwięcej przyjemności. A mnie najbardziej smakuje z dużą ilością wody – wówczas wydobywa smak, którego w innej postaci brakuje oraz z colą – co daje podobny rezultat.

Później jednak okazało się, że do degustacji Króla Jerzego V nie będziemy dolewać żadnych płynów. Zgodnie z zaleceniami Williamsa przepłukałem trzykrotnie gębę lodowatą wodą mineralną i po ostatnim łyku siorbnąłem mały haust trunku. Poczułem smak dymu (tak smak a nie zapach), torfu i niezwykłą wprost oleistość. Przy drugiej próbie zacząłem od wsadzenia nosa w pękaty kieliszek koniakowy, bo w taki polecił nalewać swą whisky Ian, i poczułem znów bardzo ostry zapach przywodzący na myśl ognisko. I na tych dwóch próbach poprzestałem. Po pierwsze – bo Szkoci nie są rozrzutni, po drugie – było południe i za chwilę musiałem wsiąść w auto. Dwa łyki nie przekraczały jak sądzę 10 mililitrów płynu więc nawet powiadomiona przez reporterów śledczych „Faktu” policja nie była by w stanie nic wykryć w moim oddechu. Czyli powtórka numeru takiego jak z Katarzyną Figurą nie wchodziło w grę.

A teraz parę słów o samym trunku. W 1934 roku Jerzy V przyznał whisky Johnnie Walker Blue Lebel królewską koronę czyli Royal Warrant. Uznał bowiem, że ten trunek zasłużył na takie wyróżnienie i będzie zawsze w królewskim barku.

Po latach blenderzy firmy postanowili zmieszać kilka rodzajów whisky leżakujących w dębowych beczkach i produkowanych w destylarniach, które działały w czasach tegoż monarchy. Po wielu próbach uznali, że znaleźli smak zadowalający ich wyrafinowane podniebienia, a zapewne i króla Jerzego V – gdyby żył oczywiście.

W tym zestawieniu prym wiedzie Port Ellen Islay Single Molt Whisky. – Ależ ta destylarnia już nie istnieje – westchnął ktoś z uczestników spotkania. – To prawda ale zapasy jeszcze leżą w beczkach. I starczy ich na kilka lat produkcji. I tu znajduje się odpowiedź na pytanie o tak wysoką cenę butelki. Nawiasem mówiąc wszelkie zapasy leżakującej whisky w magazynach firmy Johnnie Walker to ponad 7 milionów beczek. A produkcja wciąż w toku. Amatorzy szkockiego trunku mogą więc spać spokojnie.

Po degustacji i serii pytań odbył się lunch, z którego sprawozdania nie będzie. Po prostu nie uczestniczyłem w nim. Nie miałem czasu ale także i dlatego, że wypadło mi miejsce obok dwu młodziutkich dziennikarek stołecznych, które na tego typu spotkanie przyszły w  wysłużonych porteczkach, sweterkach, adidasach i takich samych trampkach. Pozostała część uczestników, a zwłaszcza sam gospodarz ubrani byli stosownie do okazji, miejsca i królewskiego trunku.