Nowości czyli reklama wcale nie krypto

Pisanie o nowych urządzeniach kuchennych, produktach czy nowych sklepach zawsze spotyka się z zarzutem lub choćby podejrzeniem o kryptoreklamę. Jak więc wybrnąć z zadania informowania o nowościach, które znalazłem na rynku a nie narazić się pryncypialnym przeciwnikom rynku  reklamy?! Odpowiedź brzmi: nie przejmować się. Zwłaszcza, że robię to całkowicie bezinteresownie. Nikt mi bowiem nie płaci za chwalenie nowo otwartych sklepów czy  nieznanych mi dotychczas urządzeń kuchennych.

Oto np. w moim domu przy  Wielickiej, który na blogu prezentowałem w wersji filmowej opowiadając o zaprzyjaźnionym sklepie winiarskim Dominus i małym a doskonale zaopatrzonym w przeróżne frykasy sklepie U Marcina, otwarto sklep Natura czyli ze zdrową żywnością. Nie jestem miłośnikiem tzw. zdrowej żywności ponieważ uważam, ze zbyt wielu cwaniaków korzysta z tego szyldu i wyciąga pieniądze z kieszeni klientów zwabionych tym hasłem. Wszelkie gospodarstwa ekologiczne, uprawy bio i wędzarnie ryb z takimi  szyldami raczej mnie odstręczają niż przyciągają. Ja po prostu lubię żywność smaczną. A mój organizm sam mi sygnalizuje co jest zdrowe a co nie. Niesmaczne czyli niezdrowe i nie jem!

Lekko najeżony wszedłem do nowego sklepu i zacząłem przegląd półek. Początek był niezły ponieważ trafiłem na różnego rodzaju razowce, które uwielbiam i do tego ze znanych mi dobrych piekarni.  W pobliżu stała mąka z amarantusa, której bezskutecznie szukałem gdzie indziej. Nieźle zaopatrzony dział ryb wędzonych (oczywiście ekologicznych co mnie rozśmieszyło – choć nie wiem czy słusznie). Pstrąg i węgorz, które trafiły natychmiast do mojej morskiej sałaty były naprawdę bardzo smaczne. Na czym zaś polega ekologiczne wędzenie mogę sobie tylko wyobrażać. Sądzę, że brzozy, topole czy buki, których dym okadza wiszące ryby rosły dziko i nie widziały nawet sztucznych nawozów. No i same musiały zwalczać chwasty bez udziału herbicydów.

Różnorodność kasz ( w tym i kukurydzianej) jest imponująca. Świeże warzywa aż prosiły się o kupno ale już miałem  przywiezione ze wsi.

Wśród licznych oliw i olejów wypatrzyłem moją ostatnią miłość (dziękuję Magdalenie po raz kolejny za zarażenie mnie tym uczuciem) – olej z pestek dyni. I barwę, i aromat, i przede wszystkim smak ma ten olej wspaniałe. W opisywanej tu zupę dyniowej spełniał zadanie estetyczno-smakowe z wielkim powodzeniem. Warto jeszcze wspomnieć o zwykłej sałacie z dodatkiem awokado i polanej olejem dyniowym – to prawdziwa rozkosz dla podniebienia.

Wróćmy do Natury – znalazłem tu jeszcze kozie sery, które smakiem dorównują francuskim i – tego nigdy i nigdzie dotąd nie spotkałem – białą kiełbasę w… słoiku. Małe porcje, które zamiast we flak pakowane do niedużych słoiczków są (sprawdziłem) doskonałą jednoosobową porcją śniadaniową.

„Mój” nowy sklep zapewne kryje jeszcze jakieś niespodzianki. Gdy tylko je odkryję zaraz o nich napiszę.

Teraz wybieram się do sklepu kawowego. Zobaczyłem bowiem ekspres do kawy tak ładny, że bez względu na wszystko zapragnąłem, by stanął na mojej kuchennej ladzie. Producent wprawdzie kojarzy mi się z zupełnie innymi wyrobami ale jego armaty też były najwyższej jakości. Srebrzysta kula na czarnym postumencie bardziej przypomina mikroskop albo może obserwatorium astronomiczne w miniaturze niż ekspres do kawy ale jak zapewniały prospekty jest toto w stanie ucieszyć nas (do wyboru) latte macchiato, cappuccino, caffe lungo, chococino lub espresso. I to w  czasie rekordów olimpijskich.

Espresso w 17 sekund,  lungo w 24 sekundy, cappuccino w 52 sekundy latte macchiato w minutę i 2 sekundy.

Teraz krótki wykład dla miłośników innych napojów, którzy z kawą nie miewają często do  czynienia. Latte macchiato to po prostu espresso z dodatkiem spienionego gorącego mleka. Mleczna pianka ukrywa mocną kawę i nie pozwala jej zbyt szybko wystygnąć. Tym różni się od cappuccino, że kawa jest warstwą środkową między mlekiem na dnie i pianką na wierzchu. O cappuccino tylko wspomnę, bo jest u nas bardzo popularne – to też espresso przykryte gęstym i grubym kożuszkiem spienionego mleka. Lungo zaś to duża filiżanka pełna mocnej czarnej kawy z warstewką cremy czyli cienkiej pianki kawowej nie pozwalającej szybko ulotnić się aromatowi napoju. Espresso to espresso. Kilka czarnych kropli na dnie maleńkiej filiżanki o mocy ożywiającej nawet nieboszczyka. I na koniec coś z innej branży: chococino czyli gorąca czekolada w płynie pod mlecznym kożuszkiem.

Warto było wybrać się na spacer. W portfelu pusto ale za to niebo w gębie.