Chyba się przejadłem

Niezbyt często mi się to zdarza, ale czasem nie potrafię się powstrzymać i przesadzam z obżarstwem. Za każdym razem potem sobie przysięgam, że to się już więcej nie powtórzy. Ale mam taki słaby charakter.

Gdy przesadzę i potem cierpię to sięgam po opowieści  z czasów np. cesarstwa rzymskiego. Jak oni się objadali. I jak potem cierpieli. No i co z tej lektury wynika? Czy potrafię się ograniczyć. Ależ skąd! Po prostu cieszę się, że to nie tylko ja tak cierpię od czasu do czasu. Inni to nawet umierali z tego powodu. I to jest dowód, że porzekadło: Historia nauczycielką życia jest idiotyzmem. Nikt niczego z historii się nie nauczył.. Popatrzcie na te opowiastki.

Tyberiusz lubił ogórki. Pilnował też, stary skąpiec, by na stół podawano resztki z dnia poprzedniego. Jego następcy Kaligula i Klaudiusz obżerali się mocno lecz nie zasługiwali na miano smakoszy. Prędzej tytuł ten można by przyznać Neronowi lub Witeliuszowi, który w czasie swego panowania przepił aż 9 milionów sesterców.

Dobrą kuchnię cenił cesarz Trajan, który świeże ostrygi kazał sobie przysyłać podczas wojen partyjskich wprost na pole bitwy.

Aleksander Sewer, uchodzący za człeka cnotliwego, ograniczał dostawy na swój stół do 15 litrów wina, 10 kilogramów mięsa i podobnej porcji chleba. Oprócz tego cesarz zjadał codziennie dwa koguty i jednego zająca. Niemało!

Największym żarłokiem na rzymskim tronie był – jak twierdzi Aleksander Demandt w „Prywatnym życiu cesarzy rzymskich” – był morderca Sewera Maksymin Trak. Ten obżartuch pochłaniał co dzień 40 funtów mięsa, popijał to 62 litrami wina i mimo to potrafił nieźle rządzić.

Na cesarki stół podawano zwykle kilka dań. Wśród zimnych przekąsek królowały jaja. Powiedzenie Horacego: ab ovo usque ad mala znaczy: ” od przekąsek z jajek do deseru z jabłek” czyli po prostu od początku do końca. Potem na stół wjeżdżały małże, ryby i drób. Kucharze starali się przyrządzić je tak, by nie zdradzić składników potraw. Do przysmaków zaliczano wówczas wątróbkę nagozęba, języki pawi, flamingów lub słowików, móżdżek bażanta i strusia. Dania główne stanowiły mięsa i jarzyny. Desery zaś – owoce.

Na koniec – o braku dobrych manier wśród rzymskiej elity. (Przynajmniej w odczuciu dzisiejszych gentlemanów – to wtręt dla Akadiusa).Cesarz Klaudiusz, który stale miał wzdęcia i bóle brzucha, kazał się piórkiem łaskotać w gardle co powodowało wymioty i możliwość pochłonięcia kolejnych dań. Specjalnym zaś edyktem zezwolił na puszczanie bąków przy stole. Tłumaczył to naukowo stwierdzonym faktem, że gazy wstrzymywane dochodzą do mózgu i zakłócają trzeźwość myślenia. Inni cesarze – Witeliusz i Neron – dołożyli do tego edykt o lewatywach.

Dzisiejsze uczty rzymskie, na szczęście dla nas estetów – wyglądają zupełnie inaczej. Różnego typu lokale – od małych rodzinnych trattori z kuchnią domową, przez enoteca czyli bary z przekąskami i winem, do ristorante, które już od samego szyldu przypominają, że są wytworniejsze i droższe niż leżące na ogół na peryferiach lokaliki z napisem vino e cucina, gdzie można  smacznie zjeść i popić – są przystosowane do portfeli różnej grubości. Rzymskim wynalazkiem jest spaghetti alla carbonara czyli makaron z drobno krojonym i przysmażonym boczkiem, czosnkiem i sosem z surowych jaj, odrobiny śmietany i tartego parmezanu oraz sporej ilości pieprzu. Dobre to bardzo, choć przyznam, że wolę spaghetti alla marinara.

Tu boczek zastępują krewetki i małże z odrobiną morskiej wody.

Dziesiątki rodzajów makaronów, risotto, sałat i jarzyn, ryb i wszelkiego pływającego tałatajstwa powoduje, że każdy gust i największy nawet apetyt można tu zaspokoić. Na przekąskę w biegu doskonała jest bruschetta czyli nieduża grzanka z pomidorem, czosnkiem i oliwą.

No i wracamy do rzeczywistości dnia dzisiejszego. Po weeeeekendowym obżarstwie wróciliśmy do Warszawy z silnym postanowieniem dietetycznego obiadu. Kupiłem więc dwie świeże tuszki dorszy (po 45 dag każda) i po zrobieniu z nich filetów obficie skropiłem je cytryna. Podsmażyłem na oliwie pokrojone szalotki i zalałem je przecierem pomidorowym. Dorsze obtoczyłem w mące i podsmażyłem na złoto. Doprawiłem solą, pieprzem i cukrem, ułożyłem w naczyniu żaroodpornym i zalałem sosem szalotkowo pomidorowym dodając do niego kilka łyżek śmietany. Teraz do piekarnika na 20 minut w temperaturze 200 st. C.

Potem na talerz w towarzystwie zimnego chateauneuf-du-pape i sałaty zielonej z płatkami marchwi w winegrecie. Acha, zapomniałem o przekąsce. To była bruscchetta z ciemnego chleba pestkowego z pomidorami z czosnkiem. I co tu mówić o skromnym, postnym posiłku?