Nie ma mnie tu, bo poszedłem na piwo

To wyznanie jest całkiem prawdziwe. Dziś odbywa się ostatnie wiosenne (choć w śniegu po kostki) zebranie Klubu Piwnego. Po nim nastąpi przerwa aż do jesieni kiedy to członkowie Bractwa wrócą ze swoich wsi i znów będziemy się spotykać nad kufelkiem.

highres_00000002164149.jpg

Okres letni nie jest jednak pozbawiony rozkoszy życia towarzyskiego. Tyle tylko, że nie piwiarni a na łonie natury. Zdecydowana większość z nas ma domy w tej samej gminie pod Pułtuskiem. Tam jednak z powodu zmiany klimatu i otoczenia zamiast piwa pijamy wino. (Choć niektórzy wola inne trunki.)

Aby jednak nie wypaść z rytmu i utrzymać się w aktualnym temacie przytoczę tu tekst o historii piwa. Jeśli niektórzy z Was rozpoznają jego fragmenty (większe lub mniejsze) to nie złośćcie się. Są wśród nas i nowicjusze. Umówmy się więc, że to tekst dla nich głównie. Choć postaram się tak go przerobić, przenicować, by wyglądał jak nowy. Tego nauczył mnie pewien krawiec mężczyźniany przyjaciel Lejzorka Rojtszwanca, który z kolei jest moim przyjacielem (literackim). No to do dzieła.

highres_00000003529235.jpg

Brat Arnold urodził się w małym miasteczku Tieghen w 1042 r. i nic nie wskazywało na to, że jeszcze w tym samym wieku trafi na ołtarze. Gdy – jako piękny młodzianek – znalazł się za klasztornymi murami, okazał wielki talent nie jako kaznodzieja lecz jako piwowar. Belgijscy mnisi sto lat przed tymi narodzinami odkryli, że napój z jęczmienia jest nie tylko smakowity, pozwala łatwiej zbliżyć się i porozumieć z Bogiem lecz także ma wartości odżywcze oraz zdrowotne. Produkcja piwa wymagała bowiem wielogodzinnego gotowania brzeczki. Siłą rzeczy napój ten pozbawiony był wielu bakterii znajdujących znakomite środowisko w wodzie rzecznej a nawet źródlanej.

Średniowieczną Europę nawiedzały co pewien czas epidemie cholery. Księża i zakonnicy w kazaniach wytykali wiernym, że grzeszą a Pan zsyła na nich kary pod postacią zarazy. Tak było i w Belgii pod koniec XI stulecia. Brat Arnold, wówczas mnich z Oudenburga, postanowił ratować swe owieczki od epidemii cholery. Zakazał pić wodę czerpaną z rzeki a nakazał wszystkim raczyć się piwem. Kroniki nie zanotowały jak na tym wyszedł finansowo klasztor ale odnotowano skrupulatnie, że cholera ominęła Oudenburg. Jeszcze w tym samym stuleciu brat Arnold zyskał przed imieniem dopisek św. a piwowarzy ogłosili go swym patronem.

Od tej też pory belgijscy benedyktyni, a potem trapiści zajęli się produkcją piwa nie tylko na potrzeby klasztorne. Interes kwitł ku chwale bożej i zadowoleniu wiernych. Rosła też zamożność klasztorów i brzuchy mnichów. Do dziś klasztory w Westvleteren, Westmalle,Orval i Chimay zajmują się piwowarstwem przysparzając – jak sądzę – wiernych smakoszy.

Minęło kilkaset lat od epidemii w Belgii gdy profilaktyczne znaczenie picia piwa znalazło naukowe potwierdzenie. Tym razem miało to miejsce w Londynie. W 1854 roku cholera zaatakowała miasto nad Tamizą. Doktor John Snow pełniący swą medyczną posługę w dzielnicy Soho zauważył, że wszyscy jego pacjenci zaopatrują się w wodę z tej samej ulicznej pompy.

Doprowadził do jej zamknięcia a ludzi zmusił (nie wydaje się by miał z tym specjalny kłopot) do zastąpienia wody piwem. I tak pan doktor pokonał cholerę.

Na ziemiach polskich znano ten napój już za czasów powstawania państwowości. W kronice Galla zwanego Anonimem jest mowa o piwie, którym częstowano gości podczas słynnych postrzyżyn w domostwie Piasta. Parę wieków później polski książę Leszek Biały usprawiedliwiał się przed papieżem z nieobecności na kolejnej wyprawie krzyżowej argumentując, że żyć bez piwa nie może. W Ziemi Świętej zaś napoju tego nie ma. Nawiasem mówiąc Leszek Biały nie uniknął gwałtownej śmierci mimo częstego sięgania po kufel. Zamordowano go w łaźni pod Gąsawą, gdzie w towarzystwie innych książąt raczył się zapewne złotym płynem.

Na koniec zdanie wyjaśnienia gdzie początek tej piwnej epopei. Otóż uczeni stwierdzili, że już 6 tysięcy lat temu w kraju Sumerów leżącym między Tygrysem a Eufratem warzono i pito piwo. Odczytany współcześnie „Hymn do Ninkasi” , a była to właśnie bogini piwa, stanowi pełną recepturę produkcji napoju. Ojcem wynalazku był czysty przypadek. Wysuszone ziarna jęczmienia zwilżone deszczem przeszły naturalny proces fermentacji. A człowiek ciekawy nowych smaków spróbował tego co sam Bóg mu podsuwał. I okazało się, że to piwo!

Na koniec łyk statystyki: Najwięcej piwa wypijają Czesi – ponad 160 l rocznie na statystyczną głowę. Drugie miejsce zajmują Irlandczycy – 150 l. Trzecie Niemcy – 140 l. Potem są Austriacy, Belgowie, Brytyjczycy, Duńczycy, Słowacy, Australijczycy, Wenezuelczycy, Amerykanie, Hiszpanie, Finowie, Węgrzy i… Polacy, którzy nie są w stanie wypić nawet 90 litrów rocznie.
Ale teraz my podwyższamy tę statystykę wznosząc kufle za Wasze zdrowie także członkowie bractwa „Gotuj się!”.

fot. PAP