Udany weekend

Tak, to był pod każdym względem udany weekend. I to choć burza huczała wkoło nas. Dała się ona we znaki mieszkańcom

Kurpi i Mazowsza ale – na szczęście – ominęła naszą gminę. A pamiętam taką wichurę sprzed roku, która porwała dach stodoły sąsiada i przeniosła ją o sto metrów dalej, delikatnie sadzając całą konstrukcję na polu.

W weekend uczestniczyliśmy w dwóch wspaniałych kolacjach urodzinowych. Wśród najbliższych przyjaciół i bliskich znajomych, świętowaliśmy przy stole, tocząc arcyciekawe rozmowy. Jednym z tematów był konkurs urbanistyczny w Warszawie, którego zwycięzcy od lat zamiast nadzorować realizację swego projektu toczą boje z urzędnikami i…kolegami starającymi się zmienić dzieło laureatów według własnego widzi mi się. Rozmowa  była pełna ognia ponieważ przy stole siedział jeden ze zwycięzców tego konkursu.

Na szczęście jego humor poprawił się w trakcie kolacji, która była po prostu wspaniała. A doskonałe wina ukoiły do reszty skołatane nerwy artysty.

Los tak zrządził, że i drugie urodziny odbywały się w domu, który słynie z doskonałej kuchni. Jubilat jest wybitnym fotografikiem ale – mimo artystycznej duszy – zna się też na rozkoszach stołu. Mieszkając parę lat w Maroku poznał tajniki tamtejszej kuchni. Gdy do tego dołożyć umiejętności jego żony (z zawodu matematyczka, z miłości szef kuchni) to jasne jest, że każda kolacja w ich domu to uczta (niech się Lukullus schowa).

Tu rozmowa (reprezentowana była bowiem i branża filmowa) krążyła wokół nadchodzącej nocy Oskarów. Nie dotrwaliśmy jednak do momentu ogłoszenia nowych właścicieli statuetek.

Pomiędzy tymi dwoma kolacjami także odnotowaliśmy mile akcenty kulinarne. Pierwszy – literacki. Kupiliśmy maleńką książeczkę autorstwa londyńskiego fotografika  Marka Cricka zatytułowaną „Zupa Franza Kafki”.  Wydawca (Prószyński i S-ka) twierdzi, że jest to historia literatury światowej zawarta w 14 przepisach. I jest coś na rzeczy w tej zapowiedzi. Autor bowiem podając przepisy opatrzył je tekstami będącymi mniej lub więcej udanymi pastiszami wybitnych pisarzy. Można więc gotować pod dyktando Homera, Chandlera, Prousta, Pintera, Marqueza, Steibecka czy Jane Austin lub Wirginii Wolf. No i oczywiście tytułowego Franza Kafki, który nie wiedzieć czemu poleca nam japońską zupę miso. Ta zabawa literacka ? jak wspomniałem w wielu przypadkach bardzo zabawna – ma i praktyczny wymiar. Z podanych przepisów można przyrządzić całkiem udane dania. Nawiasem mówiąc podczas lektury cały czas myślałem o naszym blogowym przyjacielu – Iżyku. Jego teksty bardzo przypominają twórczość Cricka. A niektóre są nawet lepsze.

Mimo wiosennej temperatury sobota była zimnym dniem, bo wiało. Dobrym pomysłem było wypicie gorącej czekolady. Przy Marszałkowskiej, u wylotu Litewskiej otwarto kilka miesięcy temu czekoladziarnię o wdzięcznej nazwie „Amor”. Nieduży lokal pięknie zaprojektowany i urządzony ma niemal same zalety (o których za chwilę) i jeden mankament: w tym miejscu miasta są olbrzymie trudności z parkowaniem. W soboty – na szczęście – jest luźniej, więc udało się znaleźć miejsce pod dziecięcym szpitalem. Po tej wizycie wiemy, że warto nawet się potrudzić i przejść kawałek drogi, by spędzić smakowite chwile w „Amorze”. Można tu bowiem wypić gorącą czekoladę podawana na kilkanaście sposobów: z alkoholem, chili, tabasco.

Nie jest to jednak wyłącznie czekoladziarnia. W karcie są bowiem tzw. krótkie dania lunchowe: kilka rodzajów włoskich makaronów oraz pasztety. I wszystko w przystępnych cenach. O jakości dań opowiem po kolejnej wizycie. Tym razem bowiem była na tapecie tylko czekolada – zwykła i z chili.

Przed wyjściem z „Amora” zaopatrzyliśmy się w sporą dawkę pralinek (najlepsze europejskie firmy) oraz torebkę rozpuszczalnej czekolady. Po tej wizycie dotrwaliśmy do wieczora bez uczucia głodu i ze sporym zapasem energii oraz dobrego humoru.