Znów o winie (bezkarnie)

Zbliża się Barbórka (to nie błąd ortograficzny lecz tradycyjna śląska pisownia) a więc sporo gości w naszym domu. Trzeba więc pomyśleć o zapełnieniu winiarki. Ma ona pojemność 50 butelek i tyle powinno w niej leżakować. Gdy jest mniej drastycznie obniża się moje poczucie bezpieczeństwa: co będzie gdy wpadną niespodziewani goście?!

Udaliśmy się więc na poważne zakupy połączone z wyprawą na obiad. A okazało się, że można te dwie czynności zgrabnie połączyć. Zwłaszcza w jednym miejscu Warszawy.

Zamiast tradycyjnych zup proponują tu cappuccino! Ale bez kofeiny a za to z pomidorów i pomarańczy. Taka filiżaneczka (jednak zupy – mimo spienionego mleka i odrobiny cynamonu) kosztuje 13 zł i wprawia człowieka we wspaniały nastrój. Wie, że trafił w dobre ręce. Szefem kuchni w Wine barze mieszczącym się w Centrum Wina szczycącym się najdłuższą listą oferowanych win jest Joseph Seeletso. Botswańczyk wykształcony w Londynie. Jego kuchnia jest tyleż egzotyczna ile pyszna. Owoce południowe można wykryć nie tylko w zupie. Są one także w sałatach, daniach głównych no i oczywiście w deserach. Karta dań zmieniana jest co dwa tygodnie. Nie wiemy więc czy nasza rekomendacja będzie jeszcze aktualna ale polecamy polędwicę z foie gras w słodkim owocowym sosie (69 zł) i tagliatelle z krewetkami i szpinakiem (33 zł). Creme brule miał akcent polski – pachniał i smakował rozmarynem. Czekoladowa babeczka zaś pływała w delikatnym sosie czosnkowym. I był to – dajemy słowo – wspaniały deser. Na koniec ostrzeżenie. Tu wpadać mogą tylko posiadacze grubych portfeli. Bar mieści się bowiem w sklepie dysponującym 700 gatunkami win, kilkoma oliw, octów balsamicznych i innych przysmaków. Nie da się wyjść stąd z pustymi rękami.

My wyszliśmy z pełnym pudłem i mocno nadwątlonym pugilaresem. Zawierało ono (mowa o pudle a nie portmonetce) butelkę sherry słynnej firmy Osborne, butelkę porto nie mniej znanej marki Graham?s i cztery flasze Montepulciano d?Abruzzo pochodzące z winnicy Tollo.

Bagażnik mojego auta jest jednak przepastny. Jedno pudło i jedna butelka oliwy (bo i oliwę kupiliśmy w owym barze) smętnie zajmowały tylko kawałek miejsca. Pojechaliśmy więc na drugi koniec Warszawy, gdzie obok Powązek ulokował się kolejny świetny sklep winiarski. Wprawdzie nie zastaliśmy właściciela ( a rozmowy z Wojciechem Mielżyńskim należą do wielkich przyjemności – to wybitny znawca win) ale jego pracownicy godnie zastąpili szefa. Dzięki temu kolejne pudło wylądowało w bagażniku. Tym razem były to Saleto Primitivo z Castello Monaci, Taurasi z Feudi di San Gregorio i białe – o podobno niezwykłym smaku i bukiecie – z tej samej winnicy Cutizzi Greco di Tufo. I wprawdzie jeszcze nie osiągnąłem celu – Winiarka nie jest całkowicie pełna ale pod wpływem perswazji rodzinnych zakupy chwilowo przerwałem. Muszę poczekać na kolejne honorarium, by podwyższając moje poczucie bezpieczeństwa jednocześnie nie obniżyć bezpieczeństwa finansów domowych.

No to do następnej wyprawy!