Paros wydała nam się rajem

Także i kulinarnym. I to mimo prostoty kuchni greckiej. Wszystko tu bowiem opiera się na kilku zaledwie składnikach i paru technikach przyrządzania. Oliwa (ale jaka!), czosnek, cebula, bazylia, serek feta, baranina i wszystko co pływa w morzu to produkty, które codziennie trafiały nasz stół. Raz były grillowane, raz smażone we fryturze, czasem duszone, a zawsze – podlane aromatycznym winem – pyszne.

Prawdę powiedziawszy jadaliśmy głównie w portowych knajpkach to, co złowili w nocy rybacy. Morskie produkty na szczęście były w takiej obfitości i wyborze, że przez 14 dni nie udało nam się zapewne skosztować wszystkiego co przywoziły kutry.

Zaczęliśmy od ośmiornic. Wiszą one bowiem jak girlandy kwiatów, przed każdą restauracją w porcie, obsychając z morskiej wody zanim trafią na grill i wabią smakoszy swym niesamowitym wyglądem. Każdy, nawet ci którzy ośmiornicy nie oglądali potem na talerzu, fotografował się na tle wiszących, suszących się oktopusów. Ich mięso zaś zarówno pieczone jak i smażone jest wprost doskonałe. I tylko właśnie na Paros, rybacy z miasteczka Naoussa potrafią ośmiornicę oporządzić tak, by była miękka i delikatna. Pewnego dnia udało nam się zobaczyć jak to robią. Technika zmiękczania jest prosta i stosowana od dwóch tysięcy lat. Zanim ośmioramienny okaz zawiśnie nad wejściem do knajpy rybak 20 razy uderza nim o betonowe nabrzeże. Gdy słychać więc o świcie charakterystyczny stukot  budzą się kucharze i restauratorzy, bo wiedzą, że kutry przywiozły to, co oni,  wkrótce będą podawać swoim gościom.

Równie smaczne i niemniej egzotycznie prezentujące się na talerzach są kalmary. Cała zgrillowana tusza kalmara przypomina dwubarwny, białofioletowy kwiat pachnący morzem i…czosnkiem.
Prawdziwą grecką kolację należy zacząć od tzatziki. A jest to jogurt (zupełnie inny niż w Polsce) z czosnkiem, świeżym, drobno pokrojonym ogórkiem i oliwkami. Równie dobrze można rozpocząć ucztę od greckiej sałatki czyli pokrojonych i zmieszanych razem: cebuli, pomidorów, oliwek i wielkiego kawałka sera feta posolonego i  posypanego bazylią, a wszystko to mocno skropione sokiem z cytryny. Obie przekąski przegryzane są doskonałym, chrupiącym chlebem i popijane białym winem.
Przyzwyczajonym do polskiego stołu i przywiązanym do tradycyjnej kolejności dań można polecić zupę cytrynową. W upalna noc, a innych tu nie ma, gasi pragnienie i… rozbudza apetyt.
A potem? Potem można zamówić maleńkie sardynki z frytury, które zjada się w całości z głową, ogonem i wszystkim co rybka ma w środku; krewetki z grilla lub z patelni; płat tuńczyka albo ryby-miecz; karmazyna w ziołach, a jeśli kto woli to pieczoną doradę o przerażającym zębatym pysku.
Królewskim daniem jest oczywiście homar. Świeży i na ogół gigantyczny skorupiak morski pieczony na grillu, tylko lekko posolony i ozdobiony gałązką zielonej pietruszki, wymaga wielkiej zręczności i uwagi jedzącego. Krusząc twardą skorupę specjalnymi obcęgami można spowodować taką fontannę soku, że wystarczy jej na opryskanie paru sąsiednich stolików. Co gorsza, brak umiejętności w posługiwaniu się narzędziami tortur jakie podaje kelner wraz z homarem, może skończyć się bolesnym skaleczeniem palców. Wszystko to jednak warto zaryzykować by zjeść ten przysmak. Dwa homary, które zamówiłem na pożegnalną kolację na wyspie ważyły 1,8 kg. Były ogromne. Po prostu wyskakiwały z talerzy. Ich smak natomiast był  wprost proporcjonalny do wagi. Kolacja trwała ponad dwie godziny.
Po uczcie obowiązkowy spacer. Tylko tyle, by przejść z restauracji do kawiarni na filiżankę kawy po grecku czyli parzonej w metalowym dzbanuszku. Do tego obowiązkowa szklaneczka zimnej wody i kieliszek metaxy. Dopiero wtedy grecka uczta jest pełna.
Niektórzy dają jeszcze skusić się na słodycze. Tylko z reporterskiego obowiązku zamówiłem najbardziej klasyczne greckie ciastko czyli bakławę. Wstążeczki cienkiego ciasta francuskiego owijały nadzienie z orzechów, rodzynek i czego tam jeszcze, A wszystko było nasączone wonnościami i ociekające oliwą. Zjadłem. Pamiętałem o tym fakcie przez trzy dni. I zdecydowanie odradzam. Nawet godzinny marsz lub tyleż pływania nie pozwala człowiekowi pozbyć się uczucia kamienia w żołądku.