Nadciąga koniec lata

To będzie gawęda nostalgiczna. Co nie znaczy – smutna. W piątek wieczorem, tuż przed zmierzchem, zauważyliśmy pod kępą bzu jakąś białą plamę. Już pochylając się wiedziałem – to prawdziwek. Ale w takim miejscu?
To naprawdę był piękny nieduży szlachetny borowik. Postanowiliśmy pozwolić mu jeszcze podrosnąć ( wbrew ludowym powiedzeniom, że grzyb zauważony i dotknięty już nie rośnie tylko robaczywieje).
W sobotę o świcie (było zaledwie kwadrans po szóstej) w całkiem niestosownych do grzybobrania strojach, bo w piżamach, obydwoje z Barbarą postanowiliśmy obejść dookoła naszą posiadłość. Nie trzeba było daleko wędrować by odnieść pierwsze sukcesy. Pod samym oknem sypialni rósł dorodny kozak z brązową główką wielkości niedużego spodka. I nie był robaczywy. Obok drewutni prężył się naprawdę wielki borowik na pękatej i twardej nóżce, z brązowym kapeluszem o żółtym denku. Też zdrowy.
Wędrując wzdłuż płotu (ciekawe jak policzyć jego długość znając tylko powierznię posesji częściowo zalesionej, a w pozostałej części porośniętej ostrą, wydmową trawą) w stałym miejscu pod brzozą rosło kolejnych pięć kozaków. W sosnowym zagajniku było pusto. Czyżby na maślaki, które zazwyczaj tam rosły stadnie było jeszcze zbyt sucho?
Po drugiej stronie, pod pięknymi i zasadzonymi przeze mnie sześć lat temu modrzewiami, wabiły jaskrawo pomarańczową barwą trzy wielkie maślaki. Ten rodzaj maślaków (właśnie pomarańczowych) rośnie tylko pod modrzewiami. Dlatego też często nazywa się je modrzewiakami. Mimo sporych rozmiarów świadczących o ich wieku nie były naruszone przez robactwo. Zatoczywszy koło wróciliśmy pod bez rosnący przy werandzie po wczorajszego borowika. Urósł znacznie zaprzeczając grzybiarskim przekonaniom o złym ludzkim wzroku. Nie ryzykowaliśmy jednak więcej i też wyjęliśmy go z ziemi. Okazało się, że ma on rodzeństwo, któremu przedłużyliśmy jeszcze żywot o jedna dobę.
 W sumie nasz pierwszy tegoroczny zbiór choć niezbyt imponujący liczbowo (sześć kozaków, pięć borowików i trzy modrzewiowe maślaki) był wspaniały ze względu na urodę grzybów. No i fakt, że to one do nas przyszły, a nie my do nich, do Puszczy Białej, której okrawki dochodzą do łąk widocznych spod naszego płotu.
Po śniadaniu i już w przyzwoitych strojach postanowiliśmy pierwsze grzyby przeznaczyć na suszenie. Wytarłszy je dokładnie papierowym ręcznikiem i oczyściwszy z igieł, pokroiłem nóżki i kapelusze, następnie uruchomiłem suszarkę dmuchającą gorące powietrze na piętrowo układane sita. Do końca weekendu grzyby będą suche.
Ale to nie był koniec niespodzianek. Barbara czytając arcyciekawy wywiad z Andrzejem Walickim, który w „GW” rozprawia o nacjonalizmie liberalnym, huśtając się raz szybciej, raz wolniej na ogrodowej bujawce wygrzebała w sypkim piachu małą jamkę. A w jamce … rósł kolejny prawdziwek. Udało się go ocalić nim rozentuzjazmowana czytelniczka zgłębiająca tezy profesora Walickiego zdążyła mu urwać główkę (borowikowi – nie profesorowi).
 Za bujaną ławką, tuż za płotem (a więc na terenie naszego sąsiada, który zajmując się umacnianiem naszej obronności i trwałości NATO i nie ma czasu na wizyty na wsi) dostrzegłem olbrzymiego borowika. Po paru sekundach był w moich rękach.
Kradzione jednak nie tuczy. Ten piękny grzyb był zrobaczywiały.
Wracając do Warszawy samochodem czuliśmy się jak w garnku z zupą grzybową. Ten upajający zapach uświadomił nam nieuchronność nadciągającego końca lata. Grzybobranie to na ogół jesienny obyczaj. W tym roku liczyliśmy się z tym, że początek sezonu grzybowego nas ominie. Za tydzień bowiem, zabrawszy wnuczęta, wyjeżdżamy na Sycylię i ( w drodze powrotnej) do Rzymu. Los okazał się jednak  szczodrobliwy i przygnał grzyby do nas wcześniej.
O grzybach, ich zbieraniu, przyrządzaniu i związanych z tym niebezpieczeństwach opowiem dziś wieczorem (tuż po 21.00) w Kuchniach Świata w TOK FM. A więc do usłyszenia.